Niektórych chorób ciągle jeszcze nie da się wyleczyć. Po dwuletnich zmaganiach z nowotworem w wieku 46 lat zmarła Danka Narloch. Moja kuzynka, a przez fakt że jej tata był moim ojcem chrzestnym, jak gdyby siostra.
Mieszkając w dzieciństwie po sąsiedzku spotykaliśmy się na różnych rodzinnych uroczystościach. Jak blisko, to wujostwo szli całą rodziną na piechotę. Jeżeli było dalej, to chrzestny mościł furmankę, ładował całą gromadkę i w komplecie pokazywali się w gościach. Na takich imprezach dorośli mieli swoje tematy, a dzieciaki potrafiły się zająć same sobą.
W dorosłym życiu losy rzuciły nas w odległe od siebie rejony Pomorza. Widywaliśmy się jedynie okazjonalnie w rodzinnej miejscowości.
Ceremonia pogrzebowa w sobotę 28 lutego 2015 roku rozpoczęła się od mszy świętej żałobnej w intencji zmarłej, sprawowanej w Kościele p.w. Zmartwychwstania Pańskiego w Kościerzynie. Dużej, dwunawowej świątyni, przejętej przez katolików po nieistniejącym zborze ewangelickim.

Eucharystie żałobne zazwyczaj gromadzą nieliczne grono uczestników z najbliższej rodziny. Na pogrzebowej mszy św. ś.p. Danki obecni zapełnili cały kościół. Krewni, sąsiedzi, znajomi z pracy jej i męża, koleżanki i koledzy szkolni trójki ich dzieci. Nie pamiętam z wielu przeżytych lat, tak licznej frekwencji na pogrzebie zwykłego człowieka. Może i nie zwykłego?
Danka była najmłodsza z czwórki rodzeństwa. Najmłodsze z dzieci bywa w rodzinie najbardziej kochane. Potrafiła jednak nie tylko brać, ale również oddać to uczucie innym, z którymi zetknął ją los.
Myślę, że do kościoła i na cmentarz wielu tak jak i ja, przyszło ze zwyczajnej potrzeby odwzajemnienia się za otrzymane kiedyś od niej dobre słowo, życzliwe zainteresowanie i uśmiech.
Na kościerskiej nekropolii pochowany jest ks. Franciszek Perschke, długoletni Proboszcz mojej rodzinnej Parafii w Borowym Młynie. Był duszpasterzem w czasach, gdy i na wsi i w świątyni nie było prądu, nagłośnienia, ekranu i tym podobnych wynalazków. Za tą technikę pracowało w kościele echo głosu celebranta odprawiającego po łacinie mszę świętą i pogłos organów. Ta inność od warunków domowych sprawiała, że dzieciakom udzielała się atmosfera skupienia. Czy to z rodzicami w ławach, czy w ławkach przed ołtarzem wśród innych dzieci – siedziały cicho.
